Jest post, jak obiecałam.
Cóż, dziś na wadze było 67,9. To dobrze, biorąc pod uwagę, że tydzień temu było 69 z hakiem.
Wiecie, co dostałam na dzień dziecka? Słodycze! Wielką, pełną pakę słodyczy. Przyszły do mnie koleżanki, więc dwie czekolady i paczkę michałków wepchnęłam w nie. Jestem z siebie dumna! To one będą grubsze, nie ja.
Ten tydzień przebiegł stosunkowo dobrze. Poniedziałek, wtorek i środa były dniami głodówki, w czwartek zjadłam jakieś dziwne, wysokokaloryczne krakersy z makiem, w piątek i dziś-trochę gorzej, jednak nadal dobrze.
Wiecie, czasami czuję się tak, że całkowicie się zatracam w diecie i liczeniu kalorii. Każdy produkt lądujący w koszyku na zakupach musi mieć najmniejszą zawartość kalorii i tłuszczu (nawet coś słodkiego, o ironio). Wczoraj moja przyjaciółka kupiła sobie dwie bułeczki z ciasta francuskiego z serem i brzoskwinią. Patrzyłam i przeliczałam na kalorie każdy kęs, który przełykała. 100 kalorii, 200 kalorii, 500 kalorii... Jak można zjeść dwie takie bomby kaloryczne pod rząd?
A ja, z każdym gryzem czuję się, jakbym ważyła milion kilogramów. Poczucie bycia chudą coraz bardziej i szybciej przysłania mi wszystkie inne aspekty życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz